[ Wstecz - Korsyka 2010 ]  [ ... ]  [ 9 ]  [ 10 ]  [ 11 ]  [ 12 ]  [ 13 ]  [ 14 ]  [ 15 ]  [ 16 ]  [ 17 ]  [ 18 ]  [ 19 ]  [ 20 ]  [ 21 ]  [ 22 ]
Dzień 18.
autostop do początku szlaku - wejście na Monte Rotondo (2622m) - zjazd autem do Corte
d = 0,0m.     t = 0h 0m.
         7.30 opuszczam kemping. Idę tą samą drogą, którą wczoraj pokonałem na rowerze. Dziś postanawiam złapać stopa do miejsca, z którego odchodzi szlak na Monte Rotondo. Wczoraj gdy jechałem tutaj po 7 rano nikt nie przejeżdżał tędy samochodem. Dziś więc też się nie śpieszyłem. Ruch zacznie się dopiero koło ósmej.
         Dosyć szybko udaje mi się złapać stopa. Podwozi mnie małżeństwo z Niemiec. Nie są zbyt rozmowni dlatego to ja nadaję po angielsku;) Po ósmej rozpoczynam właściwą wędrówkę. Najpierw przez las by po 1,5 godzine dotrzeć do zagród pasterskich Bergeries de Timozzu. Tam poznaję parę Austriaków. Kilkanaście minut idziemy razem, rozmawiamy ale w końcu zostaję w tyle - nie mogę stracich ukazujących mi się kadrów;)
         O wpół do dwunastej docieram do jeziora Oriente. Przerwa na kanapki. Spotykam ponownie odpoczywających tu Austriaków. Jak sie okazuje chłopak nie ma ochoty na dalszą wędrówkę. Wyruszam więc w towarzystwie jego dziewczyny - Conny (zdrobnienie od Cornelia). Jak się okazało później była to bardzo dobra decyzja. Od jeziora trasa wiodła kamiennym zboczem. Idąc razem było nam łatwiej wyszukiwać kamienne kopczyki, z którymi znów przyszło mi się użerać. I tak kilkukrotnie zgubilismy drogę. Dobrze, że Conny miała przewodnik ze schematyczną mapą. Podejście mocno sie wydłużyło poprzez nieznajomość trasy i ciągłe błądzenie. Na szczycie stawiliśmy się tuz przed 16.
         Obowiązkowa panorama ze szczytu. Widoki genialne. 2622m n.p.m. - wyżej nigdy jeszcze nie byłem:) 'Z głową w chmurach' nabiera teraz dosłownego znaczenia:)
         Po chwili zachwytów na szczycie góry, jak najszybciej się da schodzimy w dół. Chłopak Conny ma niewyraźną minę - 5 godzin samotnego czekania przy jeziorze. Ale kto by przypuszczał, że zajmie nam to aż tyle czasu... Czym prędzej schodzimy dalej. Gubimy drogę. Pojawia się mgła. Zaczynam wyobrażać sobie tu nocleg... Na szczęście wpadamy ponownie na właściwą ścieżkę! Schodzimy do asfaltowej drogi prowadzącej do Corte. Austriacy przyjechali tutaj starym busem - volkswagenem 'ogórkiem'. Spędzają noc na kempingu Tuani ale zawożą mnie aż do Corte. Muszę przyznać, że jestem im niezmiernie wdzięczny. Już nawet nie za samą podwózkę ale głównie za to, że Conny miała mapę i chęć wyjścia na Monte Rotondo. Gdyby nie ona na pewno nie dotarłbym tam sam...
         Przy rowerze jestem już po zmierzchu. Nie ma sensu nigdzie jechać, zresztą padam z nóg. Zakładałem, że poradzę sobie z wędrówką dużo szybciej, w przewodniku trasa opisana była jako łatwa. Zakładając, że ktoś umie nawigować na podstawie cholernych 'coerns' - kopczyków z kamieni. Żebym nie wyszedł na frajera - Conny, która swoje w rodzinnych Alpach przeszła, też była wściekła na ten rodzaj oznaczeń;) Rozpakowuję cały sprzęt i rozkładam namiot w tym samym miejscu co wczoraj. W innych okolicznościach na pewno byłbym zły, że znów płacę za kemping ale dzisiejszy dzień obfitował w taką ilość pięknych widoków, że nie ma prawa narzekać.
Poprzedni dzień       Do góry       Następny dzień