[ Wstecz - Chorwacja 2009 ]  [ 1 ]  [ 2 ]  [ 3 ]  [ 4 ]  [ 5 ]  [ 6 ]  [ 7 ]  [ 8 ]  [ 9 ]  [ 10 ]  [ 11 ]  [ 12 ]  [ 13 ]  [ 14 ]  [ ... ]
Dzień 2. Wyspa Krk - Wyspa Cres - Wyspa Mali Losinj. 30,6km. 3h29m.
        4.30 pobudka. Jeszcze księżyc na niebie. Po cichutku zmywamy się z nielegalnego kempingu. Szybko przerzucamy rowery i bagaże za murek. Śniadanie jemy już przy drodze więc nikt nie może nam nic zarzucić:)
        Jedziemy dalej czerwoną szutrówką. Znaki trasy pieszej kierują nas na ścieżkę, która z każdym metrem robi się coraz węższa. Ostatecznie poruszamy się szeroką na może 3 metry kamienistą dróżką. Jazda tą trasą jest fatalna - musimy jechać bardzo powoli żeby uniknąć wywrotki na wystających kamieniach. Śpieszymy się na poranny prom na wyspę Cres. Następuje to czego się obawiałem - na jednym z ostrych kamieni Gabrysia przebija dętkę. Teraz na pewno nie zdążymy na planowany prom. Zresztą nie zdążylibyśmy i tak - nie spodziewaliśmy się tak trudnej trasy, która znacznie nas spowolniła. Po dwóch godzinach od śniadania docieramy do miejscowości Valbiska. Czekamy na prom i o 9.15 wsiadamy na pokład - nasz pierwszy rejs w Chorwacji.
        O 9.40 jesteśmy już na Cresie. Mamy dwie drogi do wyboru - jedną szutrową, bardzo stromą lub główną asfaltową kilkukrotnie dłuższą od pierwszej. Wybieramy tą pierwszą - wydaje nam się, że czasowo wyjdziemy na tym tak samo a nie będziemy musieli uważać na samochody.
        Przed wyruszeniem w dalszą drogę robimy przerwę na przystani, zjadamy drugie śniadanie. Kiedy ujechaliśmy (w zasadzie uszliśmy) kilkaset metrów pod nieprawdopodobnie stromy podjazd, orientuję się, że nie mam na sobie plecaka... Jednym szarpnięciem wypinam z roweru przyczepkę i pędzę w dół. Taka sama 'przygoda' przytrafiła mi się rok wcześniej w Kopenhadze. I znów w plecaku aparat, obiektywy, paszporty, wszystkie pieniądze... Na szczęście i tym razem skończyło się na strachu. Plecak leżał tam gdzie go zapomniałem. Po kilkunastu minutach docieram do czekającej na mnie Gabrysi i ruszamy w dalszą drogę. O jeździe nie ma mowy. Nachylenie jest tak duże, że cały czas prowadzimy rowery. Momentami jest tak stromo, że zaczynam się zastanawiać czy damy radę - na krótkim odcinku w lesie, na kamieniach leżą mokre liście i rowery objeżdżają nam w dół... Po 2,5 godzinach mordęgi w palącym słońcu udaje nam się dotrzeć na szczyt. Widoki są nagrodą za trud:) Pół godziny później pędzimy w dół główną drogą asfaltową w kierunku miasteczka Cres.
        W mieście jesteśmy o 13.30. Przez dwie godziny zwiedzamy starówkę. Po raz pierwszy kosztujemy chorwackich lodów gałkowych. Są przepyszne:) Odtąd niemal codziennie pozwalaliśmy sobie na taką przyjemność - w końcu wyprawa to jednocześnie nasze wczasy:) Wcześniej stwierdziliśmy, że nie uda nam się zrealizować planu i dotrzeć do miejscowości Mali Losinj. Postanawiamy więc spróbować szczęścia i dojechać tam autobusem. Jak powiedziała nam pani w informacji turystycznej wszystko będzie zależeć od dobrej woli kierowcy - czy weźmie nas z rowerami czy nie... Na szczęście udaje się. Co prawda nie dostajemy biletów i płacimy słono za przejazd (prawie 55zł za osobę z rowerem za odcinek 55km) ale nie dyskutujemy - cieszymy się, że dotrzemy na miejsce:)
        Po dwóch godzinach od wyjazdu opalamy się już na plaży w mieście Mali Losinj:) Jest niedziela postanawiamy więc odszukać jakiś kościół. Porządek mszy bardzo podobny do polskiego, znając słowa modlitw można prawie wszystko zrozumieć, choć z kazaniem nie jest już tak łatwo;) Msza kończy się o 21 więc czasu na zwiedzanie miasta nie ma. Trzeba szukać noclegu. Zjeżdżamy jedną z wąskich kamienistych uliczek i mijamy grupkę bawiących się dzieci. Jeden z malców zauważa moją przyczepkę i zaczyna krzyczeć: 'mamma, tri kola! tri kola! łaaaaaaaaaał' i biegnie za nami:)
        Jest już niemal 22 a my nie możemy znaleźć miejsca na nocleg, wszędzie pełno domów więc o spaniu na dziko możemy zapomnieć. Pytać ludzi też nie chcemy bo wszędzie tylko apartamenty do wynajęcia więc za darmo na pewno się nie uda. Ostatecznie jesteśmy zmuszeni spać na kempingu. 65zł za 6 godzin spania pod namiotem. Niezły interes...
Poprzedni dzień       Do góry       Następny dzień